środa, 7 czerwca 2017

Znowu polskie rzeczy! - Zombie Unicorn Jewerly

Tak generalnie to ja handmade bardzo poważam. Tak bardzo, że zdarzyło mi się na przestrzeni mojego życia zabrać za to czy za tamto. Przyznam się wręcz, że bazgrolenie i sklatanie kolczyków to jedne z niewielu rzeczy, które mi wychodzą. Sportu nie lubię, ścisłe nie lubią mnie, więc powiedzmy, że robienie rzeczy z wstążeczek i kleju to jedyne co mi zostało. Przez te moje skłonności do majstrowania, kiedy pierwszy raz spotkałam się z biżuterią wykonywaną z magicznej, kolorowej masy do formowania rzeczy, dziarsko się zabrałam do produkcji własnoręcznej. I ja tak sobie międliłam tę modelinę, masę taką masę siaką i o zgrozo, efekty były mierne. Myszka Mickey mojego autorstwa została uznana przez panią z plastyki za ułomną, bo stać nie chciała. No i ja po paru latach prób i podziwiania mini arcydzieł innych ludzi, musiałam zawiesić broń i przyznać, że modelowanie wszelakie, podobnie jak matematyka, najwyraźniej odczuwa do mnie wstręt. A co zrobić jak chce się coś mieć a zrobić się nie da? Zapłacić zdolnym ludziom, żeby zrobili to za Ciebie!

Zombie Unicorn jako pierwsza trafiła pod mój celownik. Spotykałam ją na przestrzeni lat kilkakrotnie na konwentach, śledziłam jej postępy na facebooku, a ostatnio również na tumblerze i instagramie. Jak byłam smarkaczem konwentowym to tak patrzyłam na te cuda z hardą myślą "ja nie zrobię?" I...cóż, okazało się, że nie. Firma istnieje już od ładnych paru lat, a mimo to, pani artystka ciągle ma nowe pomysły. Jednoczenie cała jej oferta jest bardzo spójna i idealnie wpasowuje się w gusta każdego, kto poważa pastelowe kolory. 

Pierwsze zamówienie złożyłam w szalonym okresie okołoświątecznym 2016. Zamówiłam coś dla siebie oraz prezent gwiazdkowy dla ziomalki. Zachęciła mnie jedna z bardzo częstych promocji. Zombie Jednorożec posiada sklep na etsy, ale podobnie jak w przypadku Lady Sloth, służy on głównie do obsługiwania klientów zagranicznych. Ja postanowiłam zagadać do wyżej wymienionej kulturalnie na fejsbuczku. Zaproponowała mi cały wachlarz opcji. Transakcji można było dokonać miedzy innymi za pośrednictwem allegro, lub etsy. Osobiście jednak wolę tak po prostu, bezpośrednio. Dało się i tak. Poprosiłam o jelenie poroże na spinkach w kolorze brązowym i wisiorek z czarnymi kotkami w koszyku. Dobiłyśmy targu w przeciągu dosłownie jednego dnia. Wszystko zostało załatwione wręcz ekspresowo. Przesłałam potwierdzenie przelewu i już moja paczka wyruszyła w świat. I tę paczkę miał mi przynieść kurier...
produkt w sklepie w ogóle jeśli ktoś chce mi coś wcisnąć i robi zdjęcie tego czegoś na tle księżniczek disney'a to ja jestem z miejsca kupiona
produkt w sklepie
No, ale wiecie jak to jest. Kurierzy maja nosa i jak wywęszą, że nikogo nie ma w domu, to uderzą właśnie wtedy. A potem taka ja, musi chodzić do punktu odbioru. Taki punkt to nie jest takie hop siup, o nie! Otóż, ktoś (nie)mądry wpadł na pomysł, żeby przesyłki odbierać mikroskopijnym minikiosku o wymiarach 2mx2m, znajdującym się w osiedlowej Stonce. A ci, co biegają tam po ziemniaki wiedzą, że jak się do sklepu wejdzie, to jedyne wyjście z tego labiryntu dóbr wiedzie przez kasy. Nie ważne, że ja tylko po kopertę i mnie to awokado w promocji nie interesuje, nie! I ja się w dodatku wybrałam na ten test przetrwania w grudniu. Przed świętami. A ludzie w sklepach w tym magicznym czasie czują się najwyraźniej w obowiązku bronić swoich łupów oraz miejsca w kasie jeszcze bardziej walecznie niż zwykle. I ja taka idę i przeciskam się między wózkiem pełnym zapasów na zimę (niektórzy chyba wyczuli,że ta będzie trwać do kwietnia) a ścianą i zostaję postrzelona gradem wrogich spojrzeń, skanujących mnie od góry do dołu czy ja na pewno nie chcę się im w tę kolejkę wepchnąć. A jak mnie wypluje ten labirynt grozy prosto przed minikontuar w minikiosku, to jeszcze zostaje sam akt odbioru, który też wcale nie jest prosty. Pani kioskarka za pomocą urządzenia tabletopodobnego musi wprowadzić liczne dane wagi państwowej, te dane zweryfikować i poprawić dla pewności trzy razy oglądając bacznie mój dowód osobisty. Ale spoko, mam przynajmniej czas zerknąć co dają w najnowszym numerze gazetki Barbie. Po przejściu całego poziomu mogłam wrócić do bazy i rozpakować swoja nagrodę:
Dobra umoszczono w kartonowym pudełku pełnym folii bąbelkowej; bezpiecznie i mięciutko!
W środku chowało się moje zamówienie, gratis, zgodnie z zapowiedzią i urocza wizytówka. Zajmę się różkami, bo tylko to było de facto moje, na temat reszty może wypowiedzieć się ziomalka. Ja mogę tylko powiedzieć, że koty wcale nie są oszukane i na żywo wyglądały z koszyczka równie słodko co w internecie. Był dołączony łańcuszek, a nie wstążka jak na obrazku, ale wszystko było wcześniej dogadane! Przejdźmy jednak do poroża.
Różki są niewielkie (ok.6cm), ale tak ma być. Są bardzo subtelne i idealnie komponują się z kwiatowymi opaskami nie gubiąc się wśród kwiatów, ale też za bardzo nie wybijając.

Powierzchnia jest idealnie gładka, nie widać żadnych odciśniętych palców ani  innych ran bitewnych. Po pół roku użytkowania i przechowywania z resztą biżuterii, stan ten nie uległ zmianie. Klej trzyma hardo i jednocześnie nigdzie nie jest widoczny, przez co całość jest bardzo estetyczna.
Różki są swoim idealnym odbiciem lustrzanym, co zostało uwzględnione przy mocowaniu do spinek. Same krokodylki są bardzo wytrzymałe i wygodne w noszeniu.
Wyzwanie: z ilu perspektyw da się zrobić zdjęcie rogom?
Myślę, że starczy.
Tak w ogóle to uważam, że pomysł umieszczenia rogów na spinkach jest bardzo trafiony. Swego czasu mocowałam się z jelenia opaską, ale projekt ten okazał się być wyjątkowo nietrwały. Dzięki pani Zombie Unicorn, mogłam zrealizować swoje marzenie o zostaniu jeleniem. Pięknie dziękuję!

I ja tak sobie trwałam w tym zadowoleniu, że nosze polską sztukę, aż tu nagle dostałam w twarz nową serią:TRUSKAWKI!
 produkt w sklepie
produkt w sklepie
produkt w sklepie
Poczułam wiosnę we włosach (mimo, że to jeszcze mroźny kwiecień był) i zapragnęłam mieć coś z tej serii za wszelką cenę. A po co mieć jedno, skoro można wszystko? I podążając tą logiką zamówiłam dusik, parę kolczyków, a  jak tylko wyszedł, również pierścionek. Ponownie załatwiłam biznes przez messengera i ponownie Zombie szybko odpowiadała na moje wiadomości. Chętnie zgodziła się na małe modyfikacje zaproponowane przez wybrednego klienta (tj. mnie). Poprosiłam, żeby nie dodawać do dusika kokardki i tak też się stało. Wybierając sposób dostawy, popełniłam po raz kolejny ten sam błąd, licząc naiwnie, że kurier padnie mi do stóp u moich drzwi i złoży mi ofiarę z wyczekiwanej biżuterii. Ale jak można się domyślić, przyszedł w ciągu tej jednej jedynej godziny kiedy tego dnia nie było mnie w domu. Przez to musiałam powtarzać mój nieulubiony poziom gry w życie ulokowany w Stonce. Za trzecim razem, domawiając pierścionek, postanowiłam jednak oszukać przeznaczenie i poprosić o dostawę pocztę polską! Wybór był słuszny, bo niedługo po nadaniu paczki, miła pani poczciarka stanęła w moich skromnych progach z miłym uśmiechem wręczając mi moje pastelowe dobro. Szach mat, życie!

Kolejne zamówienia były zapakowane tak szczelnie i starannie jak poprzednie. Proszę zwrócić uwagę na ten uroczy napis poczyniony długopisem żelowym!

Tu akurat nieśmiało wygląda ze zdjęcia pierścionek. W ogóle tak mi się wydaje, że najlepszym dowodem na zadowolenie klienta jest ponowne zamówienie tej samej rzeczy/ czegoś z tej samej kolekcji. Więc w tym miejscu pozwolę sobie przybić mentalną pieczątkę aprobaty.

A tak truskawki wyglądają po wydostaniu z bąbelków. Każda rzecz osobno zapakowana w torebeczkę strunową. Zaczyna mi rosnąć porządna kolekcja takich folijek!
A tutaj wiosenna rodzinka w komplecie.

Truskaweczki idealnie do siebie pasują, są niemal identyczne zarówno w kształcie jak i odcieniu. Przy tej kolekcji wychodzi talent  pani Jednorożec do formowania maciupeńkich kształtów i rzeźbienia jeszcze mniejszych kreseczek w tych kształtach. Proszę zwrócić uwagę, na to, że każdy kolor mieni się od brokatu!
Kolczyki są widoczne z daleka, ale nie za duże. Nie są też ciężkie , co dla mnie, jako osoby pokutującej po robieniu tunelu jest bardzo ważne.
Zakrętki są wymiarowo idealnie dopasowane do wkrętek, ani razu jeszcze nie spadły. Ponownie łączenie ozdoby z metalem jest perfekcyjne i schludne. Wszystkie elementy o srebrnym kolorze nie zawierają niklu.

Przy dusiku, jak widać na zdjęciu sklepowym, oryginalnie była kokardka, ale stwierdziłam, że i bez niej będzie się ładnie prezentować. Aksamitka bardzo dobrze łączy się z białą szyfonową falbanką, a elementy wyrzeźbione z masy, nie odczepiają się i nic nie wskazuje, żeby w niedalekiej przyszłości miało się coś podobnego stać. Byłam bardzo ciekawa jak przyklejane wisiorki mają się do takiego aksamitnopodobnego materiału.
Końce wstążek są bezpiecznie zaciśnięte, co zabezpiecza je przed strzępieniem.  Zapięcie jest baaardzo regulowane, choć mojej niezdarnej osobie  zapinanie sprawia trudności.
A tak to wygląda "od podszewki".




Pierścionki były dostępne w sprzedaży nieco później. Kiedy tylko je zobaczyłam,stwierdziłam, że koniecznie muszę uzupełnić swoja kolekcję. Był to  spontaniczny zakup, który tym razem okazał się dobrą decyzją!
Ponownie oczarowały mnie detale. Serduszko ma tak żłobione i nakłute krawędzie, że wygląda jak zrobione z koronki. A koronka to to co Weronika lubi najbardziej! Kolorystycznie idealnie pasuje do reszty kolekcji, nie widać, że nad tym projektem pracowano dwa miesiące później, co mnie bardzo cieszy. Kwiatuszek jest miłym dodatkiem do motywu (jakby ktoś zamówił dusik z wstążeczką nadrukowaną podobnymi kwiatkami, to już w ogóle by pierścień do reszty pasował) wzbogacającym całą kompozycję.
Proszę podziwiać te detale! A jak się pięknie z serwetą komponuje!

Obrączka jest oczywiście regulowana. Złączenie  ozdoby z metalem ponownie nieskazitelne.


Cena jest bardzo korzystna, zwłaszcza, że promocje są częste i gęste. Pierścionek na przykład kosztował 15 zł a zestaw kolczyki + dusik 29zł. Muszę przyznać, że przeżyłam mały zawał, kiedy ostatnio na konwencie zobaczyłam rękodzieło o podobnej estetyce, wykonane z podobnej magicznej masy, a najtańsze cacko kosztowało 8 dych... Ja wiem, jestem ignorantem i nie znam się na sztuce, niemniej jednak, cieszę się, że można kupić pastelowe cuda w trochę niższej cenie...

No i to chyba tyle co jestem wstanie wyprodukować z siebie na temat tych drobiażdżków. Jestem zachwycona zarówno jakością produktów jak i obsługi. Zombie Unicorn zachowuje wysoki profesjonalizm i widać, że każde zamówienie traktuje na poważnie. Fakt, że artystka jest polska, wiele ułatwia (na przykład z wysyłką) i cieszę się, że wspieram nie tylko sprzedawców ebayowych z HongKongu czy innych Chin, ale też panią, która sobie lepi ładne rzeczy na mniejszą skalę.


5/5 tak bardzo!

Tu udaję jelenia

A tu...truskawkową wróżkę?

No zgadnijcie, na którym zdjęciu nie mam makijażu?

3 komentarze :

  1. Pamiętam, że mam coś zapisane w ulubionych na ich stronie Etsy, ale teraz po Twoim wpisie chyba się skuszę (chociaż mnie zawsze powstrzymują koszty wysyłki, nie cena produktu). Fajnie by było, gdyby Zombie Unicorn się zgłosiła jako remote vendor chociażby na lolici zlot w Londynie w sierpniu, bym się obkupiła, ile mogę, ale jak nie przyszła góra do Mahometa... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł jest wybitny, lolity na pewno by doceniły pastelowe piękno!

      Usuń
  2. Świetny dusik- bardzo mi się podoba, chociaż różki też niczego sobie :D

    OdpowiedzUsuń